Warren Buffet, trzeci najbogatszy człowiek na świecie, ma awersję do kupowania akcji Apple… ponieważ po prostu ich nie dostaje.
„W przeszłości trzymaliśmy bardzo niewiele i prawdopodobnie będziemy mieć bardzo niewiele w przyszłości” – powiedział miliarder prezes Berkshire Hathaway. „Bardzo łatwo jest mi dojść do wniosku, jak będzie wyglądać ekonomicznie za pięć lub 10 lat, a nie jest mi łatwo dojść do wniosku o Apple”.
Moim pierwszym instynktem było potępienie tej Mumm-Ra finansowej czarodziejstwa za otwarcie jego wyschniętej klapki gumy i, z obłoczek kurzu i głos, dźwięk nienaoliwionych zawiasów drzwiowych, które powoli otwierają się, krzycząc „JA JESTEM STARY!” w tym sposób.
Potem pomyślałem o tym i zdałem sobie sprawę, że miał rację. To znaczy nie ekonomicznie — nie mam pojęcia, jak będą wyglądały akcje AAPL za pięć, dziesięć lat, chociaż myślę, że ma rację jako prezes inwestycyjny zainteresowany długoterminowo postrzegać elektronikę jako burzliwy rynek: dziesięć lat temu na przykład Microsoft i Dell wydawały się nie do pokonania, Apple wydawało się skazane na zagładę i nikogo nie obchodziło Google. Apple po prostu nie jest tak pewny jak Coca-Cola na dłuższą metę.
Ale Buffett ma rację również w inny sposób. Nie mam pojęcia, jak Apple będzie wyglądało jako firma za 10, a nawet za 5 lat. W końcu pięć lat temu Apple nadal był przede wszystkim producentem odtwarzaczy MP3. Dziesięć lat temu byli przede wszystkim producentem komputerów. Teraz są przede wszystkim producentem urządzeń mobilnych. Za dwadzieścia lat mogą sprzedawać nam wszystkie implanty mózgowe, o ile wiem. Ale w przeciwieństwie do Buffetta, nie boję się tego. To mnie ekscytuje.